Wtorek, 7 maja 2024r.

Imieniny: Gizeli, Ludmily, Benedykta

  • DOŁĄCZ DO NAS:

Strona główna / Rozmaitości / Nie wszyscy wrócili z rejsu...

Smutne święta w marynarskich domach

Nie wszyscy wrócili z rejsu...

Foto: kreuzfeld / pixabay

Rok 2015 powoli zbliża się do końca. Niestety, nie był to dobry rok dla polskich marynarzy, także tych ze Świnoujścia. Można nawet powiedzieć, że był on dla ludzi morza jednym z najtragiczniejszych w tym stuleciu.

Już pierwsze dni nowego 2015 roku zaznaczyły się w morskim kalendarzu głęboką czernią. Dokładnie 3 stycznia u wybrzeży Szkocji załoga promu przepływającego przez cieśninę Pentland Firth zauważyła część kadłuba wystającą ponad wzburzone fale. Jak się wkrótce okazało, był to dziób cementowca „Cemfjord”, płynącego z Aalborg w Danii do brytyjskiego Runcorn. Katastrofa statku należącego do niemieckiego armatora otoczona jest tajemnicą. Być może doszło do przełamania lub rozszczelnienia kadłuba albo przemieszczenia ładunku. Jednak tak naprawdę do dzisiaj nie znamy dokładnej przyczyny wypadku, nie było sygnału SOS, tratw i rozbitków na powierzchni wody. W całkowitej ciszy, w lodowatych wodach Morza Północnego błyskawicznie rozegrał się dramat, którego ofiarami padło ośmiu marynarzy: siedmiu Polaków i Filipińczyk. Wśród polskich marynarzy znajdował się starszy oficer ze Świnoujścia, inny marynarz z naszego regionu oraz dalszych pięciu członków załogi z Trójmiasta. Pomimo wielogodzinnej akcji ratunkowej nie odnaleziono ciała żadnego z nich. Decyzją armatora wrak „Cemfjorda” pozostał na dnie cieśniny stając się prawdopodobnie zbiorową mogiłą kilkuosobowej załogi...

Niewiele brakowało by tragicznie zakończyły się także losy załogi holownika „Kuguar”, który 26 lutego na wodach świnoujskiego portu zatonął po zderzeniu ze statkiem towarowym. Pięcioosobową załogę jednostki należącej do Zakładu Usług Żeglugowych w Szczecinie błyskawicznie podjęto z zimnej wody tylko dzięki przytomności umysłu szypra pilotówki „Pilot 63”, który natychmiast skierował swoją jednostkę w stronę rozbitków. Cała piątka trafiła do świnoujskiego szpitala. Jak się okazało, cztery osoby przebywające feralnej nocy na pokładzie „Kuguara” były w stanie nietrzeźwym. Wrak holownika wydobyto ze świnoujskiego kanału dopiero po wielu bardzo kosztownych próbach, przy użyciu dźwigu pływającego.

Kolejne dramatyczne wydarzenia miały miejsce na pokładzie frachtowca Żeglugi Gdańskiej „Corina” cumującego w duńskim porcie Hanstholm. Statek płynął z ładunkiem z rosyjskiego Archangielska do portów w Danii i Holandii. Fatalnego dnia, 28 kwietnia, w wyniku zaczadzenia zmarł 67-letni marynarz pochodzący ze Świnoujścia. Trzech innych członków załogi frachtowca trafiło w stanie ciężkim do szpitala. Przyczną zatrucia było prawdopodobnie wysokie stężenie dwutlenku węgla, który wydostał się z ładunku jakim było paliwo z biomasy. Marynarz ze Świnoujścia, dla którego miał to być ostatni rejs w karierze, zszedł do ładowni gdzie stracił przytomność. Koledzy, którzy go odnaleźli, również ulegli zatruciu, ale wcześniej zdołali wezwać pomoc.

Także maj przyniósł nam bardzo przykre wieści. Tym razem z holenderskiego miasteczka Stein, gdzie zmarł 26-letni polski marynarz. Członek załogi statku cumującego w limburskim porcie, utonął w nocy z 25 na 26 maja. Najprawdopodobniej wyszedł na pokład żeby się przewietrzyć. Rano jego nieobecność zauważyli koledzy, którzy zawiadomili policję. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach z udziałem płetwonurków i helikoptera, ciało młodego mężczyzny wyłowiono w pobliżu statku.

Wyjątkowo pechowy dla polskich marynarzy okazał się wrzesień. Do makabrycznego wypadku doszło 23 września na szczecińskim holowniku „Zeus” stojącym w szwedzkim porcie Solvesborg. Tuż przed północą, pod jego pokładem wybuchł pożar. Ogień całkowicie zaskoczył 7-osobową polską załogę. Gdy na miejscu wydarzeń zjawili się szwedzcy ratownicy trzech członków załogi wciąż walczyło z ogniem. Po jego ugaszeniu w kajutach pod pokładem znaleziono ciała pozostałych polskich marynarzy. Ocalała trójka trafiła do szpitala. „Zeus” był bardzo starą jednostką, pływał od niemal 50 lat i nigdy nie był modernizowany. Podobnie jak „Kuguar”, również „Zeus” należał do szczecińskiego Zakładu Usług Żeglugowych.

Zaledwie trzy dni później, 26 września, do tragedii doszło na pokładzie statku „Nefryt” pływającego dla szczecińskiego armatora Euroafrica. W jej wyniku życie straciło dwoje młodych ludzi - Jakub (pierwszy oficer) i Karolina (trzeci oficer załogi pokładowej) byli parą, planowali ślub, mieli zaledwie 29 i 28 lat, oboje pochodzili ze Szczecina. Trzynastu innych członków załogi uległo silnemu zatruciu. Co tak naprawdę wydarzyło się u wybrzeży Afryki? Wciąż niewiadomo. Niedługo po wyjściu z portu kilkunastoosobowa polska załoga poczuła się źle. „Nefryt” znajdował się wówczas na wysokości portu San Pedro u Wybrzeża Kości Słoniowej. Wezwany na pokład lekarz nie stwierdził potrzeby hospitalizacji. Jednak już po kilku godzinach stan zdrowia dwójki oficerów gwałtownie się pogorszył i mimo reanimacji oboje zmarli. Pozostałe ofiary zatrucia przetransportowano do szpitala w San Pedro, a później do kliniki w Abidjanie. Jedna z nieoficjalnych wersji wydarzeń głosi, że być może na statku przeprowadzono fumigację, czyli gazowanie ładowni w celu pozbycia się owadów. Jednak w takiej sytuacji załogi „Nefrytu” nie powinno być w tym czasie na pokładzie...

Pierwszego października, płynący z Jacksonville na Florydzie do San Juan w Portoryko kontenerowiec amerykański „El Faro” nadał sygnał SOS. Ponad 240-metrowy statek, załadowany kontenerami i samochodami, został uszkodzony w wyniku zderzenia z huraganem Joaquin. Wśród 33-osobowej załogi było aż pięciu Polaków, którzy należeli do ekipy pomocniczej i przed wypłynięciem prowadzili remont maszynowni. Nie ocalał nikt. Według ostatnich relacji załogi, nadanych jeszcze przed utratą łączności, silniki „El Faro” przestały działać, statek miał 15-stopniowy przechył i nabierał wody. Kontenerowiec zatonął w pobliży wyspy Crooced Island należącej do archipelagu Wysp Bahama. Feralnego czwartku fale sięgały 15 metrów, a siła wiatru 240 km na godzinę. Przez wiele dni, mimo bardzo ciężkich warunków, prowadzono akcję ratunkowo-poszukiwawczą z udziałem śmigłowców, kutrów Straży Przybrzeżnej, kutrów ratunkowych armatora oraz okrętów i samolotów Marynarki Wojennej USA. Odnaleziono tylko ciało jednego członka załogi. Wrak jednostki zlokalizowano dopiero na początku listopada - jak ustalono przy pomocy pojazdu podwodnego -„El Faro” spoczął na głębokości 4572 metrów. Była to najtragiczniejsza od 30 lat katastrofa statku pod banderą USA.

I wreszcie ostatnie wydarzenia. Podobnie jak wspomniany wcześniej „Nefryt”, także „Szafir” jest częścią floty Euroafriki ze Szczecina. Zaledwie przed kilkoma dniami (w nocy z 26 na 27 listopada) drobnicowiec z 16-osobową polską załogą na pokładzie, został zaatakowany przez nigeryjskich piratów u wybrzeży zachodniej Afryki. W wyniku ataku porwanych zostało pięciu mężczyzn, czterech oficerów i jeden marynarz. Pozostałym członkom załogi nic się nie stało. Według ostatnich doniesień porwana piątka jest cała i zdrowa, kontaktowała się nawet z rodzinami. Porywacze zarządali okupu i wciąż przetrzymują marynarzy na afrykańskim lądzie.

Prawie we wszystkich przytoczonych wyżej historiach brakuje puenty, rozwiązania zagadki, ustalenia winnych lub przyczyn tragedii. Ciągle powtarza się słowo „prawdopodobnie”. Nadal trwają dochodzenia, śledztwa, badania okoliczności zdarzeń, w które zaangażowana jest prokuratura, policja, komisje i instytucje badające wypadki na morzu. Polskie i zagraniczne, a nawet międzynarodowe. Na efekty ich pracy, gdzieś w polskich domach, wciąż czekają najbliżsi, dla których nadchodzące i wszystkie kolejne święta już nigdy nie będą tak radosne jak dawniej.

Autor: /v/
comments powered by Disqus