Sobota, 11 maja 2024r.

Imieniny: Igi, Miry, Władysławy

  • DOŁĄCZ DO NAS:

Strona główna / Blogi / Co przeciętny człowiek wie o treningu kolarskim

Kolarstwo

Co przeciętny człowiek wie o treningu kolarskim

Mocna ekipa za mną to wyjątkowy widok, zazwyczaj to ja oglądałem ich plecy.

Foto: Bartek Wutke

W niedzielę kolega Robert namówił mnie na wspólny trening szosowy. Szosówkę mam od dwóch sezonów, potrafię wysiedzieć w siodełku ze dwie godziny, a dystanse po 50 km nie są mi obce. Pomyślałem zatem - co mi szkodzi? Pół godziny później było po mnie.

Jednak po kolei.

Niedzielny poranek zapowiadał wspaniałą pogodę w ciągu dnia. Mój spokój burzył nieco dość nieprzyjemny wiatr, dmący z południa. Na szczęście plan wycieczki zakładał, że w każdym momencie trasy będzie to wiatr boczny lub w plecy. Mało tego, przecież nie jadę sam, zawsze będzie można się za kimś skitrać. Jakże się myliłem.

Ogarnąłem sprzęt, siebie i jazda. Punkt jedenasta (no, może z małym poślizgiem), na parkingu za mostkiem, zebrała się mocna ekipa. Szybka wymiana grzeczności i w drogę.

Ustawiony w środku stawki kręciłem radując się chwilą. Piękna pogoda spowodowała wysyp rowerzystów na szosie. Mijaliśmy ich niczym kolorowe pendolino. Nawet kierowcy samochodów grzecznie czekali na swoją kolej żeby nas wyprzedzić, bez wciskania się na trzeciego. No szacun po prostu.

Martwiła mnie tylko jedna rzecz - prędkościomierz uparcie pokazywał około 35 km/h.

Pierwsze 5 kilometrów, równa ale szalona jazda. Pierwszy podjazd, prędkość spada do... 33 km/h. Jeszcze daję radę ale już na kolejnym wzniesieniu gubię koło kolegi. Na szczęście zaraz czuję pomocną dłoń na plecach i dociągam. Jakoś, ciągle grupą, dojeżdżamy do Zirchow. Dopiero? Ja już ledwo zipię! Chwila odsapki ale już za wsią kolejny podjazd. Odpuszczam, nogi pieką, sapię jak parowóz i nic. Trudno.

Macham pozostałym, żeby jechali, ja sobie tutaj umrę. Powoli. Za chwilę sylwetki moich towarzyszy oddalają się i stają coraz mniejsze. Spuszczam głowę ale mimo wszystko kręcę dalej, może dobujam się tak do skrzyżowania na Benz i jakoś wrócę do Świnoujścia. Nie dane mi to było. Przy zjeździe na Dargen wycieczka grzecznie czeka i omawia dalszą strategię. Ekipa postanowiła, że mnie nie porzuci. Dzięki.

Ruszamy dalej, oczywiście za chwilę znowu gubię koło i walczę sam. No właśnie. Wiatr który miał nie przeszkadzać, dziwnie wieje dokładnie z przodu. Na dodatek szosa przez las w stronę Mellenthin prowadzi cały czas w górę i w dół. No męka. Noga nie podaje nic, a nic. Dociągam się do kolejnego skrzyżowania, w stronę wspomnianego Mellenthin i tu czeka mnie kolejna niespodzianka. Zamiast prostej drogi w kierunku Bansin koledzy namawiają mnie na objazd przez Morgenitz i Balm. Tak, tak, znowu na mnie poczekali. Cudownie.

Kto nie zwiedził tego zakątka wyspy niech żałuje. Cudowna i pusta droga, piękne widoki. Cisza, spokój. Mimo, że znowu jechałem sam, niemal zapomniałem o zmęczeniu. Dotarło do mnie, że ujeżdżając swoją szosę, wpadłem w rutynę tych samych tras. Poczułem się jak na wycieczce, tyle tylko że znowu podróżowałem z prędkością ponad 30 km/h. Wiatr zaczął wiać w plecy!

W Neppermin kolejna narada co dalej. Robimy "setkę"! Uśmiechnąłem się tylko i popukałem w czoło. Mam dość, wracam przez Benz i Bansin do Świnoujścia. Reszta ekipy krąży jeszcze po szosach środkowego Uznamu i faktycznie wraca do domu z okrągłą "setką" w nogach. Ja tymczasem, kręcąc równo wracam do domu. I tak mam 50 kilometrów na liczniku.

Okazuje się, że o jeździe na rowerze nie wiem nic. Może następnym razem będzie lepiej, bo przecież będzie następny raz, prawda? W końcu radość z powrotu do domu byłaby nijaka, gdyby nie świadomość tego co się przeżyło. Takie emocje tylko na naszej Wyspie. Tylko błagam, nie startujcie takim tempem!

A przy okazji - zapraszam na blogowego funpage'a.

Autor: Bartek Wutke
comments powered by Disqus